Niezastąpiona historia kolarstwa: coraz gorsze czasy, według Przeglądu Sportowego.
Piękna wiosenna pogoda. Słońce przygrzewa, wiaterek, drzewa się zielenią. Cudowna przejażdżka.
I nagle: pisk hamulców, huk, krzyki i jęki. Kolarze wypadają z szosy, walą się w krzaki, między kamienie. Jedni wstają, rozglądają się oszołomieni, inni się wiją, leżą nieprzytomni.
Podarte koszulki i spodenki, krew. Zjeżdżają się karetki. To czwarty etap Wyścigu Dookoła Kraju Basków.
Jonas Vingegaard, Remco Evenepoel, Jay Vine, Primoz Roglić i Mikel Landa są ranni. Kilka dni wcześniej w wyścigu we Flandrii wyłożyło się kilkunastu cyklistów. Kraksy to nieodłączna część historii kolarskich wyścigów.
Ale jest ich więcej i z coraz poważniejszymi konsekwencjami. Czołowi kolarze winią zawodników, którzy szarżują w najbardziej niebezpiecznych obszarach. “Kiedyś nie jechałeś na sto procent od początku do końca, a teraz to robią,” uważa Hiszpan o niedoświadczonych zawodnikach.
Nieoczekiwanie fan kolarstwa wrzucił bombę: buteleczka dopingowa. Mówi się o skoncentrowanych węglowodanach, kofeinie, taurynie i ketonach dla natychmiastowego kopa. Dawnej dodawano tramadol, ale teraz organizm oszukuje się innymi, jeszcze niezakazanymi środkami przeciwbólowymi.
Może czas znów zajrzeć do buteleczki?