Robert Lewandowski

Felieton Macieja Petruczenko. Kontuzje i haniebne zwycięstwa w sportach walki –

W najbardziej oglądanym sporcie naszej strefy geograficznej, czyli w piłce nożnej, od lat próbuje się eliminować brutalne zagrania i w ogóle grę niezgodną z przepisami, ale tak naprawdę niewiele z tego wynika. Idea fair play jest nadal piłkarzom obca. Idiotyczne przepisy pozwalają na przykład niemal bezkarnie szarpać przeciwnika za koszulkę, z czym nader często spotyka się nasz sławny napastnik Robert Lewandowski, gracz dołującej cokolwiek Barcelony. Oczywiście kiedy do owego szarpania dochodzi w momencie, gdy tym sposobem powstrzymuje się akcję grożącą utratą gola, sędzia wyciąga żółtą kartkę. W wielu innych przypadkach arbitrzy bynajmniej tego nie robią. Na domiar złego komentatorzy telewizyjni chwalą łapiącego za koszulkę, twierdząc, że „nie miał innego wyjścia”, że to po prostu „faul taktyczny”. Mnie natomiast dziwi, dlaczego takie zagrania nie są od razu karane kartką czerwoną. Na szczęście tego rodzaju faule nie szkodzą zdrowiu poszkodowanego – tak jak chociażby wielokrotne odbijanie piłki głową przez wiele lat. Angielskie statystyki już dawno wykazały, że szczególnie stoperzy ulegają w skali kariery tylu wstrząśnieniom mózgu na skutek główkowania, iż powoduje to u nich tak samo negatywne skutki jak u wielu pięściarzy przyjmowanie ciosów. Ten problem zaczęto też ostatnio analizować w Niemczech. Nikt jednak nie zamierza wprowadzać obowiązku gry w kaskach.

Wydaje się natomiast, że narciarzom uprawiającym biegi zjazdowe i slalom gigant już od następnego sezonu zacznie się zakładać poduszki powietrzne, bowiem wszystkie dotychczasowe zabezpieczenia przed ciężkimi urazami po upadkach okazują się niedostateczne. Czołowi zjazdowcy świata obu płci doznali w ostatnim czasie poważnych kontuzji. Amerykańska supergwiazda Mikaela Shiffrin dziękowała Bogu w piątek, bo dla niej wypadnięcie z trasy w Cortinie d’Ampezzo skończyło się tylko uderzeniem w siatkę zabezpieczającą. Mniej szczęścia miało kilkoro innych uczestników szalonych zjazdów. Mówi się, że nawet nielubiane w strojach narciarzy zabezpieczenia kevlarowe nie są wystarczającym środkiem ochronnym, w dodatku zaś pogarszają aerodynamikę jazdy. Czy zatem poduszki powietrzne staną się obowiązkowe w narciarskiej rywalizacji od przyszłego sezonu? Najpewniej tak, jeśli brać pod uwagę plany FIS. Na razie jednak są narzekania na przeładowanie kalendarza startów, co w połączeniu z koniecznymi treningami obciaża gwiazdorów narciarskiego szusowania. Trochę to przypomina skargi zawodowych tenisistów i tenisistek występujących w ogromnej liczbie turniejów niemal przez cały rok. Tyle że tenis nie powoduje tak groźnych kontuzji jak narciarstwo w wersji zjazdowej, a także różne konkurencje snowboardowe. Publiczność nie przejmuje się zbytnio kontuzjami, jakich doznają tenisiści albo lekkoatleci. Bo gdy się widzi „mieszane sztuki walki”, nierzadko bardzo intratne, acz upokarzające dla człowieka, to już trudno się martwić o tych, którzy narażają zdrowie w innych sportach.

W naszej lekkoatletyce akurat martwią od paru lat dolegliwości, z jakimi zmagają się niedawni mistrzowie Europy w pchnięciu kulą – Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk. Pierwszy z nich wrócił właśnie ze zgrupowania w RPA z kontuzją łokcia i spotkawszy się z dziennikarzami podczas mityngu Orlen Cup w Łodzi, stwierdził, że przytrafiło mu się dotychczas tyle najróżniejszych kontuzji, iż trudno znaleźć u niego takie miejsca ciała, których nie zdążył do tej pory uszkodzić. Mimo to ambitny lekkoatleta i towarzysz życia wicemistrzyni świata w biegu na 400 m Natalii Kaczmarek nie rezygnuje z przygotowań do igrzysk olimpijskich w Paryżu, podobnie jak Michał Haratyk, który skarżył mi się, że kontrola antydopingowa zaczyna być już swego rodzaju wynaturzeniem. Ostatnio ekipa kontrolna dopadła go w miejscu, w którym poddawał się poważnemu zabiegowi niezbędnemu dla zachowania zdrowia. Pokazano mu ostrzegawczą kartkę, co rzecz jasna nie było rzeczą przyjemną. Dobrze, że z kontuzjami uporała się wreszcie nasza mistrzyni Europy w biegu na 100 metrów przez płotki Pia Skrzyszowska, która ma za sobą zerwanie mięśnia dwugłowego uda. Musiało to oczywiście negatywnie wpłynąć na jej ubiegłoroczne wyniki, ponieważ czasu na trening zabrakło. Może zatem cieszyć, że tegoroczne starty zaczęła w Łodzi, będąc w pełni zdrowia, bo to daje nadzieję na ewentualny sukces w halowych mistrzostwach świata w Glasgow, a potem w letnich mistrzostwach Europy w Rzymie i wreszcie w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. W przeciwieństwie do niej okresu przygotowań do startów w hali nie przeszedł bez chorób rekordzista Polski w biegach na 60 i 110 metrów przez płotki Damian Czykier, który może normalnie trenować dopiero od połowy grudnia. I tym tłumaczył przegraną w łódzkim mityngu z Jakubem Szymańskim, swoim największym rywalem krajowym, młodszym o dziesięć lat. A skoro już zahaczyłem o lekkoatletów, trudno nie wspomnieć o Anicie Włodarczyk, trzykrotnej mistrzyni olimpijskiej i czterokrotnej mistrzyni świata w rzucie młotem, która miała chyba jeszcze więcej kontuzji niż Bukowiecki. Anita zmieniła właśnie miejsce treningu, przeniósłszy się z Kataru do RPA. Jej dobry nastrój pozwala wierzyć, że w swoim piątym starcie olimpijskim (zaczęła w 2008 w Pekinie) nasza rekordzistka świata znowu będzie kandydatką do medalu. Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

LEAVE A RESPONSE

Your email address will not be published. Required fields are marked *